Montenegro - Park Narodowy - Jezioro Szkoderskie
 
 
~ akogut    |    dodano: 2009-07-31 17:26

    Właśnie wróciłam z rodzinnych wczasów w Czarnogórze. Musieliśmy zmienić plany wakacyjne, bo pogoda  zniechęciła nas  do „dziczenia się” w kraju. Co mogę napisać o ptakach Czarnogóry? Może zacznę, że kraj ten to naprawdę perła przyrodnicza Europy. Góry, klify, ciepłe morze, wyspy, kaniony i największe jezioro na Bałkanach- Jezioro Szkoderskie. Mieszkaliśmy w mieście Bar, położnym we wschodniej części kraju nad Adriatykiem. Temperatury w czasie naszego pobytu wahały się w granicach 29-39 stopi. Wędrując po okolicach nie stwierdziłam, ani jednego szybującego drapieżnika. Nawet mewy pojawiały się nad morzem sporadycznie. Obserwowałam mnóstwo oknówek, brzegówek, pojawiały się gąsiorki, zięby, kosy, no i setki wróbli, które zlatywały się wieczorem stadami, siadając na drzewach przy plaży. Robiły przy tym taki harmider, że część turystów przyglądało się z zaniepokojeniem. Udało nam się pojechać nad Jezioro Szkoderskie i o tym napiszę parę słów.

   Jezioro Szkoderskie to największe jezioro na Bałkanach, jedno z ostatnich bagien słodkowodnych w rejonie śródziemnomorskim, największy rezerwat ptaków w Europie , ostatnia kolonia lęgowa pelikana kędzierzawego w Europie, ale o tym możecie przeczytać w internecie. Postaram się opisać moje spotkanie z tym miejscem.

    Przyjechaliśmy z Baru do Virpazar pociągiem. Ledwie wysiedliśmy na stacji, podszedł do nas dobrze zbudowany starszy mężczyzna , który skojarzył mi się z Ernestem Hemingwayem i spytał czy jesteśmy Niemcami. Słabo mówił po angielsku, ale zrozumieliśmy, że zawiezie nas do miasta, a tam jego córka już wszystko mam wyjaśni. Wysadził nas przed niewielkim hotelem o nazwie „ Pelikan” i zaprosił do środka. Miejsce to urzekło mnie od razu, wystrój przypominał hoteliki ze starych filmów. Ściany były obwieszone starymi zdjęciami, różnymi pamiątkami, które były dowodem, że miejsce to ma długą historię. Hotel założyli rodzice ” pana Hemingwaya” , którzy osiedlili się w Virpazar w 1945 roku. Kiedy córka zapoznawała nas z trasą i kosztami 2 godzinnej wycieczki po jeziorze, dostałyśmy z córką od tajemniczego pana po gałązce rozmarynu i woreczek z ziołami. Suszącymi się ziołami było zawieszone całe zaplecze, co nadawało temu miejscu jeszcze bardziej tajemniczy charakter, no i zapach. Inny „pan kapitan” zaprosił nas na pokład łódki, przycumowanej parę metrów od hotelu, niestety mówił tylko po serbsku i trudniej było się z nim porozumieć. Usadowiwszy się w łodzi ruszyliśmy na spotkanie z jeziorem Szkoderskim, z wielką nadzieją spotkania z pelikanami. Już po paru metrach zachwyciła nas roślinność pokrywająca powierzchnię wody: grążele żółte, grzybienie białe, no i całe łany kotewki wodnej. Nagle zobaczyłam siedzącego na konarze kormorana małego, uciekające po liściach grążeli w zarośla kokoszki, łyski, odpływające perkozki  z młodymi, bo silnik dość wysłużonej łajby robił dużo hałasu. Wokół rozpościerał się bajeczny krajobraz, tafla jeziora a wokół góry i góry. Na skałach i konarach  odpoczywały razem z czaplami siwymi liczne kormorany małe, wokół uciekały przestraszone  perkozy  dwuczube z młodymi, w oddali przeleciała czapla biała. Płynęliśmy w kierunku opuszczonej wioski rybackiej, przy której znajdowała się platforma obserwacyjna. Pan powiedział nam, że czasami widuje tam pelikany, ale tym razem ich nie było. Następnie udaliśmy się w kierunku wysepki Grmozur zwanego „Czarnogórskim Alcatraz”, na której znajdywały się ruiny więzienia dla więźniów politycznych i przemytników z czasów króla Nikola. Na ruinach siedziały kormorany, mewy. Opodal pływało stadko podgorzałek. Nie wiem dlaczego, ale pan kapitan zaczął klaskać płosząc ptaki. Płynęliśmy dalej urzeczeni pięknem tego miejsca. Nad taflą wody szybowały mewy zółtonogie, srebrzyste, rybitwy rzeczne, białoczelne. Czas szybko mijał, i nasz rejs dobiegał końca.

Na koniec pan kapitan, wyciągnął z wody dwa kwiaty grzybienia białego, wsadził do buteleczek po wodzie mineralnej i wręczył nam na pożegnanie. Trochę mnie tym zszokował. Wróciliśmy do hoteliku, gdzie jeszcze oprowadzono nas po rodzinnym muzeum. Ponieważ nie chciałam spacerować z grzybieniami po Virpazar, zostawiliśmy je pani w recepcji. Następnie postanowiliśmy jeszcze trochę pochodzić wokół jeziora, chociaż linia brzegowa jest niedostępna, oddzielają ją albo niedostępne skały, albo pas bagien. W zaroślach rozrabiały sroki, wrony siwe, ale nagle dostrzegłam trzy ptaki czające się na przybrzeżnych bagnach, to były czaple modronose, niestety zdjęcia zrobiłam tylko dokumentacyjne, w żaden sposób nie dało się bliżej podejść.                                                                      

   I chociaż nie udało mam się zobaczyć pelikanów ani ibisów, to czułam , że jest to miejsce, do którego chciałabym wrócić w czasie, kiedy podczas jesiennych wędrówek odpoczywa tu tysiące ptaków.