Kiedy przyjechaliśmy do naszego znajomego, miłą niespodzianką była mewa siwa, która wysiadywała jaja na starym domku pokrytym trawą. Aż nie sposób uwierzyć, że chatka ta, składająca się z dwóch izb i małego stryszku, służyła jeszcze ok. 50 lat temu za dom mieszkalny.
Chaty, których dachy w specjalny sposób pokrywano darnią trawy, można jeszcze zobaczyć w wielu miejscach, a i współcześnie w nowoczesnej architekturze jest moda na "trawnikowe dachy".
Mewa przyzwyczaiła się do naszej obecności w domu obok, okna naszej sypialni wychodziły wizawi gniazda. Para zmieniała się co jakiś czas, a samiec pełnił bacznie straż na słupie obok.
Pewnego dnia, wyszliśmy z domu na cały dzień, a kiedy wróciliśmy i wysiedliśmy z samochodu, mewy z krzykiem nas zaatakowały. Dosłownie, zaatakowały, latały nam nad głowami, rzucając "babki", drąc się przy tym niesamowicie. Nie wiedzieliśmy o co chodzi, ale po chwili zobaczyłam, że wylęgły się maluchy i spadły z dachu pod domek. Jeden został jeszcze na dachu i rodzice pilnowali całej trójki. Tego dnia nie mogliśmy wyjść z domu, mewy prowadziły nieustanny atak:)
Następnego dnia, mądre ptaszki, widząc, że nie stanowimy zagrożenia, uspokoiły się. Można było spokojnie poobserwować, jak karmią młode, jak bacznie je strzegą przed srokami, których tutaj pełno. Rankiem, kolejnego dnia, cała rodzinka zeszła na brzeg fiordu i maluchy już pływały w wodzie wyjadając coś między glonami.
Trochę mi było smutno, że tak szybko opuściły nasze towarzystwo:)
Widzę, że na razie wyjazd do Norwegii udany. Studiowanie topografi przez Pani męża się już przydało, czy jeszcze wycieczki nie są tak dalekie?